Berlin-Marathon należy do cyklu najbardziej prestiżowych maratonów świata zwanych Abbott World Marathon Majors. Udział w imprezie biegowej tej rangi jest marzeniem chyba każdego biegacza. Do niedawna ja także o tym marzyłam, ale teraz mogę z dumą przyznać, że spełniłam te biegowe marzenie. I choć wróciłam z Berlina z niedosytem i sportowym żalem za brak życiówki, to i tak jestem przeszczęśliwa, że mogłam wziąć udział w tym historycznym wydarzeniu... Zapraszam do lektury obszernej relacji z 50. Berlin Marathonu.
Do Berlina przyjechaliśmy dzień przed startem (w sobotę 28.09) Flixbusem z Wrocławia. Podróż trwała 4,5h a za bilet za dwie osoby w jedną stronę zapłaciłam 208zł. Jako przystanek końcowy wybrałam Berlin Sudkreuz, ponieważ stamtąd było najbliżej (ok. 3km) do miejsca odbioru pakietów startowych (czyli na Tempelhof na Platz der Luftbrucke). Każdy uczestnik maratonu miał możliwość poruszania się po Berlinie komunikacją miejską za darmo, więc bez problemu podjechaliśmy na Tempelhof metrem (bilety i tak nie były nigdzie sprawdzane).
Proces odbioru numerów startowych przebiegł całkiem sprawnie, choć na samym wielkim Tempelhofie zrobiliśmy chyba z kilka tysięcy kroków... Najciekawszym momentem była oczywiście wizyta na przeogromnym Expo, czyli w miejscu gdzie można było między innymi kupić ubrania z limitowanej dedykowanej kolekcji Adidasa, które dla każdego Maratończyka stanowiły oryginalną pamiątkę. Ja wybrałam sobie kurtkę do biegania, a Paweł spodnie, bo niestety nie było już za bardzo w czym wybierać. Zrobiliśmy oczywiście kilka zdjęć i ruszyliśmy w stronę wyjścia, bo nasze żołądki zaczęły już domagać się węglowodanów ;)
Mimo, że rezerwację hotelu na Berlin Marathon robiłam już w styczniu, czyli dziewięć miesięcy przed startem, to już wtedy (!) było ciężko znaleźć tani hotel jak najbliżej Bramy Brandenburskiej. Zależało mi na tym, aby nasz nocleg znajdował się max 3km od miejsca startu, ponieważ wiedziałam że w dniu maratonu ciężko będzie poruszać się po okolicy komunikacją miejską, czy taksówką, więc zdecydowałam się na Cosmo Hotel (przy Spittelmarkt 13). Obiekt ten jest oddalony od Platz der Republik o 2,5km (pieszo), więc na start udaliśmy się trochę spacerkiem (Paweł), a trochę rozgrzewkowym truchtem (ja).
Wracając do tematu Carboloadingu: na kolację wybraliśmy się do sprawdzonej już przez nas restauracji w pobliżu - Vapiano (przy Friedrichstraße). Mimo, że musieliśmy nastać się w kolejce pełnej maratończyków, to warto było czekać: ja zamówiłam sobie rozgrzewający krem z pomidorów, pyszny makaron z bazyliowym pesto, rukolą i pomidorkami oraz herbatę ziołową z miodem, a Paweł pizzę. Najadłam się i mimo że w normalnych okolicznościach sama zupa pewnie by mi wystarczyła, to wiedziałam, że jutro będę potrzebować tych węglowodanów... Swoją drogą ten ręcznie robiony makaron był naprawdę smaczny i nietłusty, czyli tak jak powinno być.
Po powrocie do hotelu starałam się dużo i regularnie pić: przede wszystkim izotoniki i wodę wysoko zmineralizowaną + przyjęłam 2 tabletki elektrolitów. W międzyczasie przygotowałam sobie również wszystkie ubrania na jutrzejszy Wielki Dzień, przypięłam numerek startowy i przyszykowałam żele energetyczne, hydrożele oraz elektrolity.
W dniu startu wstałam o godzinie 6:30 i od razu wzięłam się za śniadanie, które składało się z: pyłku pszczelego na ciepło, budyniu jaglanego (który przywiozłam sobie gotowy w słoiczku z Polski) i kubka czarnej kawy. Jeśli jesteście ciekawi co wchodziło w skład budyniu, już spieszę z odpowiedzią: była to kasza jaglana zblenderowana z bananem, odrobiną mleka owsianego, kilkoma daktylami, odrobiną białka waniliowego i łyżeszką miodu. Słodka i pożywna węglowodanowa papka, ale lekkostrawna, więc idealnie pasuje na śniadanie przed maratonem (proporcji składników już niestety nie pamiętam, na pewno białka było z tego wszystkiego najmniej). Jedyny suplement / tabletkę jaką wzięłam przed startem to Salt Stick (elektrolity), które potem przyjmowałam również podczas biegu. Przed wyjściem z hotelu wykonałam oczywiście rollowanie dynamiczne i kilka szybkich ćwiczeń na mobilizację bioder i tylnej taśmy. Hotel opuściliśmy dopiero o godzinie ok. 8:20 i okazało się, że było to jednak za późno... Ten mały błąd przysporzył mi stresu, a wręcz paniki, ponieważ na drodze prowadzącej do stref startowych nie spodziewałam się AŻ TAK POTĘŻNEGO tłumu i dezorganizacji. Gdy myślałam, że już na dobre utknęłam, postanowiłam po prostu przepychać się, żeby nie spóźnić się na start! Mijałam korek ludzi biegnąc bokiem ścieżki przez krzaki i duże kamienie. Gdy udało mi się wreszcie dotrzeć do swojej strefy, musiałam dostać się do niej przeskakując przez barierki. A tam? Totalny ścisk, chaos, latające butelki picia i cieplejsze bluzki zdejmowane na ostatnią chwilę przed startem i rzucane dosłownie byle gdzie. Moja rozgrzewka jeszcze nigdy nie była, aż tak chaotyczna i "okrojona", a jedyna przebieżka, jaką zrobiłam to po prostu slalom między ludźmi w kierunku swojej strefy startowej...
Największym minusem tak wielkiej imprezy biegowej to potężne tłumy i kolejki ludzi (nie tylko biegaczy, ale i kibiców), przez które trzeba się przedrzeć, aby zdążyć do swojej strefy startowej na czas. Co jak co, ale w Niemczech, gdzie przecież "Ordnung muss sein" nie spodziewałam się żadnej logistycznej wtopy, a okazuje się, że nad ponad 54-tysięcznym tłumem Biegaczy to nawet Niemcy nie są w stanie zapanować w 100%. Rada dla osób które chcą przebiec kolejny Berlin-Marathon: przygotuj się jak najlepiej pod względem organizacyjnym (przeczytaj Regulamin Biegu i informacje od organizatora "od deski do deski", załatw sobie nocleg minimum 9 miesięcy wcześniej) a najlepiej wybierz się na ten bieg z kimś, kto już ogarnia klimaty The World Marathon Majors.
Jeśli chodzi o plusy, to będzie ich zdecydowanie więcej.
Niemcy "stanęli na głowie", aby z okazji 50. rocznicy Berlin-Marathonu przyciągnąć do stolicy rekordową liczbę biegaczy i... udało im się! Królewski dystans ukończyło tu w tym roku aż 54 280 maratończyków, co stanowi rekordową liczbę W HISTORII ! Szczerze mówiąc, obawiałam się że podczas biegu będzie ścisk, który uniemożliwi swobodny bieg i będę musiała wymijać ludzi slalomem tracąc przy tym cenne sekundy. Ku mojemu zdziwieniu absolutnie nie miałam z tym problemu. Pewnie dzięki temu, że każdy został przydzielony do strefy czasowej odpowiadającej poziomowi danego biegacza, a przed startem wolontariusze skrupulatnie sprawdzali (a przynajmniej starali się), czy każdy ustawił się w swojej strefie.
Sam bieg: niesamowite przeżycie, którego chciałoby się doświadczyć jeszcze raz. Idealna pogoda, szybka i płaska trasa, udzielająca się pozytywna energia, motywacyjna muzyka podczas startu, tysiące kibiców dosłownie na KAŻDYM kilometrze (niektórzy nawet wołali moje imię, bo miałam podpisaną koszulkę) i duża ilość punktów z wodą (były nawet dwie kurtyny wodne!).
Wbieganie na metę Berlin-Maratonu to piękne przeżycie dla każdego biegacza, a przynajmniej takie było dla mnie. Mimo żalu za niesatysfakcjonujący (jak dla mnie) wynik, to i tak czułam radość i wdzięczność, że ukończyłam mój wymarzony Berlin-Marathon. Przebiegając przez Bramę Brandenburską na ostatnich metrach spojrzałam nawet w górę, żeby zapamiętać ten moment, na który tyle czekałam... Na jednym ze zdjęć nawet widać jak patrzę w górę! xD
Po przekroczeniu linii mety chciało mi się ryczeć ze smutku, żalu, radości i bólu nóg, ale ostatecznie nie ryczałam, bo nie miałam na to sił. Zamiast tego krzywiłam się z bólu, który zalał całe moje nogi. Zawsze po maratonie miałam skurcze, które mnie wręcz paraliżowały i "wykręcały". Tym razem dzięki dużej ilości elektrolitów przyjmowanych na trasie uniknęłam skurczy. Odczuwałam po prostu ból w całych nogach, na który pomogło rozciąganie, automasaż i wypicie dwóch kubków słodkiej herbaty rozdawanej jakieś 200m za metą... Wolontariusze, których była tu cała masa swoim zaangażowaniem spisali się na prawdę na medal: kilkukrotnie zostałam zapytana czy dobrze się czuję i czy nie potrzebuję pomocy medycznej (pewnie to przez mój skrzywiony wyraz twarzy xD ), więc w razie poważniejszych problemów natychmiastowa pomoc była na miejscu. Dopiero kiedy owinięta srebrnym poncho wyszłam z "Miasteczka Maratończyka" i zostałam znaleziona przez wyczekującego mnie męża, poczułam się lepiej. Odzyskałam nawet siły, by wreszcie na spokojnie przyjrzeć się pięknemu medalowi i zapozować z nim do zdjęcia.
50. Berlin-Marathon jako mój pierwszy World Marathon Major będzie dla mnie niezapomnianym, ale i słodko-gorzkim wspomnieniem. Dostałam się tu z awansu dzięki wynikowi z Warszawy (3:05,23) i planowałam wrócić z życiówką poniżej 3 godzin. Niestety nie udało się. Stres i panika przed samym startem pokonały mnie. Nieprzespana przez emocje noc i kolka na 25.km też nie pomogły. Ale nie zamierzam szukać teraz usprawiedliwień i winnych. Najważniejsze, że nie załamuję się, wyciągnęłam wnioski na przyszłość i wiem na co trzeba zwrócić większą uwagę następnym razem. Nie mogę się doczekać kiedy znów poczuję tą przedstartową adrenalinę, ale teraz czeka mnie chwila odpoczynku od maratonów... ;) Jedno jest pewne: nie był to mój ostatni bieg z cyklu The World Marathon Major. Polecam każdemu Maratończykowi udział w tym prestiżowym biegu - chociaż raz w życiu!
Jeśli chcesz mądrze przygotować się do maratonu na wiosnę 2025 - napisz do mnie: matneranita@gmail.com
Trenerka Biegania Anita Matner, to, Trenerka Biegania, która pomoże Ci przygotować się do maratonu. Trenerka Biegania z Wrocławia z 20-letnim stażem treningowym. Trenerka Biegania jakiej potrzebujesz!